piątek, 7 września 2018

Superbohaterowie Marvela – Tom 8 – Power Man

Uwaga!!!

FABUŁA

Scenariusz: Chris Claremont, Ed Hannigan, John Arcudi

Power Man tudzież Luke Cage przez długie lata był bohaterem należącym do drugiego garnituru marvelowskich postaci. W ostatnim czasie sytuacja ta się mocno zmieniła. Marvel dostrzegł drzemiący w nim potencjał, zaczął przypisywać mu coraz ważniejszą rolę w swoich produkcjach, aż w końcu Cage doczekał się nawet swojego własnego netflixowego serialu. Niniejszy album można podzielić na dwie części – archiwalną, powstałą w 1978 roku opowieść o wspólnych przygodach Power Mana i Iron Fista oraz współczesną z roku 2010, przedstawiającą już solowe występy Luke'a Cage'a członka Avengers.

Pierwsza jednozeszytowa historia stanowi (szczególnie dla początkującego czytelnika) idealny wstęp do dalszej lektury. Dowiadujemy się z niej bowiem kilku najważniejszych informacji o bohaterze. Zaczynamy w momencie w którym Luke zostaje wypuszczony z więzienia i możemy wysłuchać wspomnień protagonisty. Rozpamiętuje on dlaczego w ogóle trafił do pierdla, jak zyskał tam swoje moce, czemu zmienił nazwisko i co takiego się wydarzyło, że ostatecznie został uniewinniony. Poznajemy też najbliższych przyjaciół Luke'a – Danny'ego Randa (znanego też jako Iron Fist), Misty Knight, Colleen Wing oraz Jeryna Hogartha (w serialu jest kobietą) prawnika, który pomógł mu wyjść z pudła. Oprócz garści tych podstawowych informacji, historia ta nie niesie za sobą już praktycznie nic ciekawego. Power Man wraz z Iron Fistem walczą w niej z dwoma pojebami o śmiesznych ksywkach (Discus i Stiletto), którzy to koniecznie chcą zajebać Cage'a, ponieważ uważają, że został on bezpodstawnie uniewinniony. Potyczka ta nie jest jakoś specjalnie emocjonująca, a najbardziej nurtującą mnie zagwozdką jest odpowiedź na pytanie, w którym to momencie starcia Luke zdążył zmienić gajer na tę swoją żółtą koszulę żigolaka?
Po tym krótkim wstępie przechodzimy do historii w której Luke Cage oraz Iron Fist stawiają czoła bandzie robotów terroryzujących Harlem. Śledztwo jakie bohaterowie prowadzą wspólnie z Misty Knight prowadzi ich do niejakiej Nightshade, która to stoi za spiskiem, mającym na celu przejęcie władzy w nowojorskim światku przestępczym. Skąd laska nabyła zdolność do budowania takich wyjebanych w kosmos robotów? Nie do końca wiadomo. Wiadomo natomiast, że sprytnie udawała głupiutką kochankę bossa, który również okazał się być androidem słuchającym jej poleceń. Intryga nie jest wcale taka najgorsza. To co uwiera mnie w tej historii, to niezrozumiałe przekonanie scenarzystów (Claremont, Hannigan) o zajebistości potyczek herosów z robotami. Otóż nie! To rzadko jest fajny pomysł, najczęściej to czystej postaci kicz, który rozmienia fabułę na drobne. Trzeba pamiętać, że ta część komiksu powstała pod koniec lat siedemdziesiątych i w kilku aspektach okazuje się być archaiczna i zwyczajnie naiwna. Dialogi brzmią nienaturalnie, a "lekcja" jaką Iron Fist udzielił Joy Meachum to pokaz nieznośnej pretensjonalności.

Współczesna historia to dość prosty, ale nienajgorzej skonstruowany kryminał. Co prawda zaczyna się on od debilnej potyczki Cage'a i jego kumpli (Ronin oraz Spider-Man) z humanoidalnym hipopotamem... Tak, kurwa, hipopotamem!!!
Luke Cage i ekipa vs. gadający hipopotam (rys. Eric Canete)
Na szczęście później jest już tylko lepiej. Luke wyjeżdża do Filadelfii, by pomóc pewnemu staremu przyjacielowi, który popadł w dość poważne tarapaty. Na miejscu Cage zmuszony jest wpierdolić się w kabałę pewnym dilerom narkotykowym. Stworzona przez Johna Arcudiego intryga ma sens i nie ogranicza się tylko i wyłącznie do durnej napierdalanki, ponieważ jak się okazuje nasz bohater potrafi czasem użyć mózgu a nie tylko siły potężnych mięśni. Oczywiście scen walk jest sporo, Luke obija gębę Hammerheadowi, walczy z wielkimi kotami kontrolowanymi przez Lionfanga, ale potrafi też wykonać kawałek solidnej detektywistycznej roboty.
Luke Cage walczy z kociakami Lionfanga (rys. Eric Canete)
Co fajne w tej historii, to fakt, że motywacje czarnych charakterów nie są przesadzone. Nie próbują oni zapanować nad światem, ani go zniszczyć. Chcą jedynie zarobić hajs na handlu narkotykami. Dzięki temu historia ta zyskuje na autentyczności. Wiarygodnie wyglądają też relacje Cage'a z Jessicą Jones. Laska woli, by jej facet zajął się rodziną, a nie napierdalaniem przestępców. Logiczne i sensowne podejście żony i matki małego dziecka, tym bardziej jeśli sama bawiła się kiedyś w superbohaterstwo i doskonale wie jakie zagrożenia są z tym związane.

⭐⭐⭐⭐⭐ (przeciętny)

ILUSTRACJE

Rysunki: John Byrne, Mike Zeck, Sal Buscema, Eric Canete, Pepe Larraz
Tusz: Dave Cockrum, Dan Green, Ernie Chan, Ricardo Villamonte, Jim Mooney, Eric Canete, Pepe Larraz
Kolory: Francoise Mouly, Mary Ellen Beveridge, Nelson Yomtov, Chris Chuckry, Andreas Mossa

Historie z lat siedemdziesiątych rysowane są przez dobrze znanych fanom komiksów superbohaterskich ilustratorów: Johna Byrne'a, Mike'a Zecka oraz Sala Buscemę. Nie da się ukryć, że nie są to jednak szczytowe osiągnięcia całej trójki. Szanuję Byrne'a za pracę przy X-Men oraz Supermanie, Zecka za znakomite rysunki do "Ostatnich łowów Kravena", a Buscemę… no cóż, tu nigdy szału nie było. W tym konkretnym przypadku rysunki całej trójki są raczej średnie, a w ogólnym odbiorze nie pomaga całkiem nijaka kolorystyka. "Miasto bez litości" rysowane jest przez dwóch gości, którzy posługują się dość specyficznym stylem. W przypadku obu ilustratorów kreska jest oryginalna i nawet całkiem ciekawa, niemniej jednak w pracach Erica Canete'a wkurwia ta jebana niechlujność, szczególnie dobrze widoczna w rysowaniu postaci Spider-Mana. Pepe Larraz więcej uwagi zwraca na wykończenia, przez co jego rysunki sprawiają wrażenie nieco bardziej solidnych. Tym na co naprawdę warto zwrócić uwagę jest całkiem ciekawa kolorystyka "Miasta bez litości" autorstwa Chrisa Chuckry'ego oraz Andreasa Mossy.

⭐⭐⭐⭐⭐ (przeciętny)

DODATKI

Tytuł: Śmiercionośna Nightshade / Miasto bez litości
Tytuł oryginalny: Power Man and Iron Fist #50-53 / Town Without Pity
Wydawca: Hachette Polska
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Cykl: Superbohaterowie Marvela
Seria: -
Data wydania: 12 kwiecień 2017
Tłumacz: Mateusz Jankowski
Format: 170 x 260 mm
Liczba stron: 160
Okładka: Twarda
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328209480
Cena okładkowa: 39,99 zł

Tradycyjnie ładne wydanie z ciekawymi bonusami, na które składają się: wstęp Eda Hammonda, dwa artykuły, które mogą być szczególnie istotne dla początkującego czytelnika, czyli "Krótka historia Luke'a Cage'a, Power Mana" oraz "Za kulisami – narodziny Luke'a Cage'a". Mamy także serię kadrów zatytułowaną "Power Man na przestrzeni lat", która ukazuje zmianę wizerunku Cage'a, jaka dokonała się na przestrzeni lat. Ostatnim dodatkiem są kadry z opisami przedstawiającymi historię związku Luke'a z Jessicą Jones.

⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (rewelacyjny)

PODSUMOWANIE

Luke Cage to postać nietuzinkowa. Jeden z pierwszych czarnoskórych bohaterów jaki pojawił się w uniwersum Marvela. Heros działający raczej na skalę lokalną niż globalną, przypisany do jednej konkretnej dzielnicy oraz społeczności. Funkcjonujący bliżej zwykłych ludzi, borykający się z podobnymi co oni codziennymi problemami. Może właśnie dlatego zyskuje on coraz większą rzeszę fanów. Niniejszy komiks zawiera w sobie dwie historie z różnych okresów działalności bohatera. "Śmiercionośna Nightshade" to raczej banalna opowieść, w której Cage wraz z Iron Fistem ratują Harlem przed terroryzującym dzielnicę gangiem robotów. Znacznie ciekawsza fabularnie jest druga część komiksu, przedstawiająca misję Luke'a w Filadelfii, gdzie stawia on czoła bandzie zajmującej się handlem narkotykami. Obie historie mogą się pochwalić całkiem przyzwoitą intrygą, pierwsza z nich jest jednak zbyt archaiczna, a zagrożenie z jakim stykają się bohaterowie okrutnie tandetne. "Miasto bez litości" nie posiada tak poważnych wad, to prosta, ale jednocześnie w miarę wciągająca historia łącząca w sobie klasyczne superhero z elementami kryminału. Pod względem graficznym jest raczej przeciętnie, zarówno starzy mistrzowie (Byrne, Zeck, Buscema) odpowiedzialni za archiwalną część tego komiksu, jak i ci bardziej współcześni rysownicy (Canete, Larraz) nie zrobili tym razem na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Komiks raczej tylko dla fanów.

Ostateczna ocena: ⭐⭐⭐⭐⭐ (przeciętny)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz