poniedziałek, 17 września 2018

Superbohaterowie Marvela – Tom 10 – Kapitan Marvel

 Uwaga!!!

FABUŁA

Scenariusz: Roy Thomas, Gerry Conway, Marv Wolfman, Doug Moench

Album ten składa się z dwóch części. Pierwsza z nich jest bardziej obszerna i zawiera w sobie kilka krótkich historyjek z przełomu lat sześćdziesiątych oraz siedemdziesiątych. Opowieść rozpoczynamy w momencie, kiedy uwięziony przez Najwyższą Inteligencję Kree w strefie negatywnej Kapitan Marvel zostaje z niej uwolniony przez Ricka Jonesa. Od tego momentu mamy tak naprawdę do czynienia z dwójką głównych bohaterów, którzy dzięki magicznym bransoletom mogą zamieniać się miejscami. Kiedy jeden znajduje się w strefie negatywnej, drugi zajmuje jego miejsce w realnym świecie. Pomysł na takie współdzielenie jednego ciała przez dwie osobowości nie jest rozwiązaniem specjalnie oryginalnym, ale w przypadku tej dwójki sprawdza się całkiem przyzwoicie. Niestety to jeden z niewielu dobrych pomysłów zawartych w tym komiksie.
Rick Jones uderzając o siebie obręczami przywołuje ze strefy negatywnej Kapitana Marvela (rys. Gil Kane)
Zacznijmy od tego, że Rick Jones niekoniecznie należy do moich ulubionych postaci. Strasznie irytujące jest to, że Marvel (wydawnictwo, nie Kapitan) na siłę chce zrobić z niego superbohatera. Gość rozpoczynał jako kumpel Hulka, potem pomagał Kapitanowi Ameryce, a teraz współdzieli tożsamość z Kapitanem Marvelem. I na chuj takie kombinacje? Czy Rick Jones nie może zostać Rickiem Jonesem? Trzeba koniecznie wbijać go w kolorowy trykot? To tak jakby DC chciało z Jimmy'ego Olsena zrobić zamaskowanego herosa walczącego ze zbrodnią. Bez sensu. W dodatku Jones ciągle ględzi, że traktowany jest jak bohater trzeciej kategorii. Kurwa, a czego ten tłuk oczekuje? Ma siedemnaście lat, żadnych mocy i myśli, że będzie jebanym He-Manem? Mega wkurwiający typ.

Jak już wspomniałem wcześniej pierwsza część albumu (zatytułowana "Kapitan Marvel uwolniony") składa się z czterech krótkich historyjek. Z pierwszej dowiadujemy się jak dochodzi do połączenia Ricka Jonesa z Mar-Vellem. Bohater stawia w niej czoła swojemu największemu wrogowi Yon-Roggowi, z którym to ma do wyrównania dawne porachunki. Starcie ma charakter bardzo osobisty, ponieważ to właśnie Yon-Roog odpowiedzialny jest za śmierć Uny dawnej ukochanej Mar-Vella. Przebieg tego pojedynku to jakiś kosmiczny banał pełen nieznośnie teatralnych dialogów oraz infantylnej akcji. Lata sześćdziesiąte w pełnej krasie.

Kolejna opowiastka pod względem absurdów bije na głowę wszystkie inne zawarte w tym tomie. Poszukujący kwatery oraz pracy Rick Jones zamieszkuje w budowli zwanej Minos Towers, której właściciel przeprowadza jakieś chore eksperymenty na swoich lokatorach. W budynku roi się od różnego rodzaju zmyślnych pułapek, w które wpadają Bogu ducha winni mieszkańcy. Historia ta miała swoją siłę opierać na mocnej puencie, niestety jej przekaz został zniweczony przez wcześniejsze nonsensowne wydarzenia. Po pierwsze każdego normalnego człowieka zdziwiłoby to, że dostał mieszkanie za które nie musi płacić. Każdego po za Rickiem. Ten w myśl powiedzenia, że darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, jakoś specjalnie się tym nie przejął. Po drugie zawsze się zastanawiałem skąd komiksowi łotrzy biorą hajs na takie bajeranckie gadżety? Te wszystkie pułapki jakie mieści w sobie Minos Towers to inżynieryjne i technologiczne cudeńka raczej nie dla ubogich. Inna sprawa, że są one kompletną abstrakcją. I w końcu po trzecie, motywacje stojącego za całym tym diabolicznym projektem doktora Corneliusa Webba są tak mało wiarygodne, że szkoda o nich nawet gadać.

W kolejne historii Rick Jones odnajduje Bruce'a Bannera i prosi go o pomoc w rozdzieleniu własnej osobowości od Kapitana Marvela i co za tym idzie uwolnieniu go ze strefy negatywnej na dobre. Niestety tam gdzie jest Banner, tam jest też i Hulk, więc sprawy się mocno komplikują. Komiksy z Hulkiem z tamtych lat to jest jednak straszny paździerz. Scenarzysta po raz kolejny zrobił z "jadeitowego giganta" wsiowego głupka. Opowieść sprowadza się do krótkiej napierdalanki Kapitana Marvela z wielkim zielonym pustakiem, którą wieńczy pretensjonalny finał.
Kapitan Marvel vs. Hulk (rys. Gil Kane)
W następnej historii bohater ściera się z niezwykle niebezpiecznym wrogiem jakim jest nuklearny człowiek o ksywce Megaton. Niestety cały ten koleś jest w chuj obciachowy. Począwszy od jego wizerunku poprzez genezę oraz nabyte moce, a skończywszy na trywialnych motywacjach. Fabuła jest prosta, chodzi w niej o to, by jak najszybciej doprowadzić do walki Kapitana Marvela z łotrem. Starcie to jest banalne i nie budzi absolutnie żadnych emocji.

Ostatnia historia z tego albumu, czyli "Mroczne zakątki" pochodzi już z innego etapu kariery Kapitana Marvela, wydana została ona bowiem siedem lat później niż poprzedzające ją historie. Najważniejsza zmiana w stosunku do pierwszej części komiksu to ta, że Rick Jones nie jest już połączony z Mar-Vellem, chociaż nadal towarzyszy mu w jego przygodach. Troszkę to dziwne, ponieważ rzecz dzieje się w kosmosie, więc obecność Jonesa w tej historii wydaje się być troszeczkę nie na miejscu. Tak czy inaczej Kapitan Marvel wraz z Draxem Niszczycielem, rzeczonym Rickiem Jonesem oraz jakąś blond lalą udają się na Tytana, by uratować jego ludność przed niechybną zagładą. W tym celu będą musieli stawić czoła sprzymierzonej niegdyś z Thanosem sztucznej inteligencji zwanej ISAAK, wspieranej dodatkowo przez trójkę przydupasów.
ISAAK oraz jego pomagierzy Stellarax, Chaos i Gaea (rys. Pat Broderick)
Mamy tu więc do czynienia z odrobiną kosmicznej napierdalanki zwieńczonej nieco patetycznym finałem. Tak czy inaczej "Mroczne zakątki" to zdecydowanie najlepszy element tego całkiem miernego albumu

⭐⭐ (bardzo słaby)

ILUSTRACJE

Rysunki: Gil Kane, John Buscema, John Romita sr., Wayne Boring, Pat Broderick
Tusz: Dan Adkins, Frank Giacoia, Frank McLaughlin, Bruce Patterson
Kolory: Carl Gafford, Glynis Wein, Ben Sean

Oprawa graficzna tego albumu jest niestety słabiutka. O ile jeszcze rysowane twarze prezentują się nienajgorzej, to już cała reszta mocno kuleje. Nędzne tła, brak szczegółów, fatalna kolorystyka oraz masakryczny design postaci powodują, że nie można pozytywnie ocenić ilustracji do tego komiksu.
Megaton - przykład tragicznego projektowania postaci (rys. Wayne Boring)
⭐⭐⭐ (słaby)

DODATKI

Tytuł: Kapitan Marvel uwolniony / Mroczne zakątki
Tytuł oryginalny: Captain Marvel Unchained! / The Dark Corners!
Wydawca: Hachette Polska
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Cykl: Superbohaterowie Marvela
Seria: -
Data wydania: 10 maj 2017
Tłumacz: Mateusz Jankowski
Format: 170 x 260 mm
Liczba stron: 192
Okładka: Twarda
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328209503
Cena okładkowa: 39,99 zł

Prawie dwieście stron komiksu wydanego w twardej oprawie i na niezłym jakościowo papierze.
Oczojebna okładka miała chyba robić na czytelniku spore wrażenie. Kosmos, jakieś rozbłyski oraz szczerzący zęby bohater otoczony poświatą energii nie wyglądają jednak aż tak fajnie.
W bonusach znajdziemy tradycyjny wstęp Eda Hammonda oraz artykuły dotyczące genezy bohatera ("Za kulisami Kapitana Marvela") oraz jego historii ("Krótka historia Kapitana Marvela").
Ważnym elementem dodatków jest także jednostronicowa wstawka rozdzielająca komiks na dwie części. "Echa z przeszłości" to przydatny tekst przybliżający czytelnikowi wydarzenia jakie zaszły w życiu bohatera po historiach z "Kapitana Marvela uwolnionego", wprowadzając go jednocześnie do lektury "Mrocznych zakątków".

⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (rewelacyjny)

PODSUMOWANIE

Dzieje Kapitana Marvela to jak do tej pory zdecydowanie najsłabszy tom cyklu "Superbohaterowie Marvela". Tej fabularnej mizerii nie można tłumaczyć wyłącznie tym, że historie te powstały na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Faktem jest, że nieliczne komiksy superbohaterskie z tamtych lat pozytywnie przeszły próbę czasu, ale ten jest naprawdę bardzo kiepski. Fabularny bełkot idzie tu w parze z pretensjonalną narracją oraz teatralnie egzaltowanymi dialogami. Intryga jest nudna, a zwroty akcji wynikają głównie z kompletnie absurdalnych pomysłów scenarzystów. Niewiele lepiej prezentuje się oprawa graficzna, której najsłabszym elementem jest niezwykle uboga kolorystyka. Czytając przygody Kapitana Marvela marzyłem o tym, by jak najszybciej dobrnąć do ostatniej strony i odłożyć ten komiks na półkę. Po raz kolejny przekonałem się, że superbohaterski oldskul nie należy do moich ulubionych tematów. Absolutnie nie polecam.
Ostateczna ocena: ⭐⭐ (bardzo słaby)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz