wtorek, 27 marca 2018

Batman: Detective Comics - Tom 2 - Syndykat ofiar

Uwaga!!!

FABUŁA

Scenariusz: James Tynion IV, Marguerite Bennett

W Gotham pojawia się nowa grupa superprzestępców, która terroryzuje miasto. Sami nazywają siebie "Syndykatem Ofiar", ponieważ każdy z nich ucierpiał kiedyś podczas starcia Batmana z którymś z jego wrogów. Wszyscy posiadają moce i mają jeden wspólny cel – powstrzymać Mrocznego Rycerza oraz jego sprzymierzeńców, tak by już nikt więcej nie zaznał krzywdy z powodu ich działań.

Nowi antagoniści Batmana bardzo szybko objawiają swoje oblicze oraz żądania. Syndykat Ofiar to grupka pięciu indywiduów, którzy w większości są albo niemal dokładną kalką klasycznych wrogów Batmana, albo jakąś ich prymitywną wariacją. Z kim więc mamy do czynienia?
  • Mute – ofiara gazu rozśmieszającego Jokera. Kompletnie nieprzydatny patafian. Sam nie mówi ani słowa, a jego moc polega na tym, że potrafi "wyciszyć" swojego przeciwnika, żeby ten też nie był w stanie nic powiedzieć… Cóż za porażająca umiejętność, pozwalająca jedynie na to, by jego wrogowie mogli obijać mu gębę w absolutnej ciszy.
  • Madame Crow – ofiara Scarecrowa (Stracha na Wróble) i jego niemal dokładna żeńska kopia. Doktor Crane powinien pozwać sukę o plagiat, bezczelnie zerżnęła cały jego wizerunek.
  • Mister Noxious – ofiara Poison Ivy. W jego ciele znajduje się ponad sześćdziesiąt toksyn, którymi potrafi otruć rywala na odległość. Wygląda na lepszego cwaniaka.
  • Mudface – ofiara Clayface'a i jego żeńska kopia. Równie bezużyteczna co wspomniany wcześniej Mute. Jej moc to straszenie ludzi paskudną facjatą.
  • The First Victim (czyli pierwsza ofiara) – przywódca grupy o którym zupełnie nic nie wiadomo. Jego moce to złowieszczy wygląd i zanudzanie czytelnika ciągłym pierdoleniem.
Członkowie Syndykatu Ofiar (rys.Alvaro Martinez)
Z jakiegoś dziwnego powodu członkowie Syndykatu zrzucają winę za swoje cierpienie na barki Batmana. Dlaczego nie bezpośrednio na łotrów, którzy byli ich prawdziwymi oprawcami? Tego nie wiadomo, ważne, że Gacek i jego ekipa muszą stawić czoła grupie niebezpiecznych pojebów. Starcie bohaterów z Syndykatem oparte jest na sztampowych rozwiązaniach oraz sztucznych emocjach. W jego trakcie cuda techniki wyskakują niczym króliki z kapelusza, a na każde zagrożenie bohaterowie znajdują odpowiedź w postaci jakiegoś wyjebanego w kosmos gadżetu. W tym nieznośnym efekciarstwie bryluje Batwing, który nawet prywatnie okazuje się być okrutnym bufonem. Jego latające auto to kompletnie nic nie wnoszący do fabuły pokaz niepotrzebnej błazenady.
Trzeba uczciwie przyznać, że scenarzysta James Tynion IV próbuje skupić uwagę czytelnika na postaciach. Nie wychodzi mu to jednak najlepiej. Bohaterowie przeżywają swoje emocje momentami nazbyt emfatycznie, a niektóre rozwiązania fabularne to tandetne granie na uczuciach. Clayface przez cały czas mocno odczuwał swoją inność oraz wyrzuty sumienia, ale teraz kiedy wraz z pojawieniem się Mudface dochodzą bardziej osobiste doznania, jego postać robi się jeszcze bardziej męcząca i nieznośna. Drugą taką irytującą osobą jest smęcąca Spoiler, która nie może dojść do siebie po rzekomej śmierci Red Robina. Jej rozmowa z jakąś jebaną sztuczną inteligencją, który przybiera postać Tima, to do bólu ckliwe pierdololo. Dalsze działania Stephanie, która sabotuje poczynania Batmana, ponieważ nagle zaczęła obwiniać go o śmierć swojego chłopaka, są kolejnym przejawem irytującej demagogii. W ten oto sposób scenarzysta doprowadza może nie do rozpadu drużyny, ale do pojawienia się na jej wizerunku sporego pęknięcia. Nie jest to najgorzej przemyślany motyw, ale poprowadzony w sposób nazbyt fasadowy.

Na zakończenie tego albumu otrzymujemy jeszcze epizod nawiązujący z jednej strony do komiksu "Batman: Noc ludzi potworów", z drugiej zaś rozwijający motyw trudnej relacji pomiędzy Batwoman a jej ojcem. Oba te wątki są zwyczajnie słabe i moim zdaniem szkoda w ogóle było marnować papier na ich rozkręcanie. 

"Syndykat ofiar" jest komiksem gnębionym przez liczne irytujące wady oraz przegięcia, których niestety nie da się przysłonić ukrytymi w fabule intrygującymi tajemnicami. Pierwszą z nich jest wątek Red Robina. Zajmuje on dosłownie trzy strony, ale i tak jest najciekawszym elementem całego komiksu. Inną rozpalającą zmysły fanów kwestią jest tożsamość przywódcy Syndykatu Ofiar. Kim jest tajemnicza pierwsza ofiara? Niektórzy twierdzą, że może nią być sam Joker, ale jak jest naprawdę? Sam jestem bardzo ciekawy.
Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐ (nijaki) 

ILUSTRACJE

Rysunki: Alvaro Martinez, Eddy Barrows, Ben Oliver, Ed Barrionuevo, Carmen Carvero, Szymon Kudrański
Tusz: Raul Fernandez, Eber Ferreira, Al Barrionuevo, Scott Hanna, Julio Ferreira, Ben Oliver, Szymon Kudrański
Kolory: Adriano Lucas, Brad Anderson, Ben Oliver, Gabe Eltaeb, Hi-Fi

Do grupy bardzo dobrych rysowników znanych z poprzedniego tomu serii, dochodzi trójka nowych ze znakomitym Benem Oliverem na czele. Piękne, bardzo plastyczne ilustracje Brytyjczyka zachwycają realizmem, znakomicie przedstawioną mimiką rysowanych postaci oraz lekko przygaszoną, pastelową kolorystyką. O pozostałej dwójce nowych rysowników nie warto nawet wspominać. Występ Szymona Kudrańskiego można było łatwo przegapić, bo Polak narysował zaledwie dwie strony tego komiksu. Niewiele więcej miejsca otrzymała Carmen Carvero, ale to może i dobrze, ponieważ prace tej pani w porównaniu z innymi rysownikami zaangażowanymi w ten projekt wyglądają bardzo średnio. Ogólnie rzecz biorąc wysoki poziom rzemiosła został jednak utrzymany.

Najsłabszym elementem graficznym jest design członków Syndykatu Ofiar, który delikatnie mówiąc nie wyszedł najlepiej. O ile jeszcze lider grupy wygląda bardzo efektownie (zauważam w jego wizerunku inspiracje barkerowymi Cenobitami), to reszta ekipy prezentuje się bardzo przeciętnie. Mute jest niczym kamerdyner rodziny Addamsów - Lurch... a może bardziej jak Roman Giertych? Trudno rozstrzygnąć.
Zastanawiam się, czy Mute bardziej przypomina lokaja rodziny Addamsów Lurcha, czy może jednak Romana Giertycha? (rys. Alvaro Martinez)
Madame Crow to nieudany miks wizerunku Scarecrowa z wrogiem Spider-Mana Vulture'em. Mister Noxious wygląda jak tani żigolak, Mudface natomiast przypomina ofiarę nieudanej operacji plastycznej.
Mudface to nie wytwór wyobraźni autorów, ona istnieje naprawdę
Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (bardzo dobry) 

DODATKI

Wydawca: Egmont
Wydawca oryginalny: DC Comics
Tytuł oryginału: Batman: Detective Comics - Volume 2 - The Victim Syndicate
Cykl: DC Odrodzenie
Seria: Batman: Detective Comics
Data wydania: 9 marzec 2018
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Format: 165 x 255 mm
Liczba stron: 156
Okładka: Miękka ze skrzydełkami
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328126480
Cena okładkowa: 39,99 zł

W bonusach jedynie galeria okładek, czyli kolejne standardowe wydanie egmontowskiego "Odrodzenia".

Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (dobry) 

PODSUMOWANIE

"Syndykat ofiar" to komiks który przy życiu trzymają przede wszystkim bardzo dobra oprawa graficzna oraz dwie niezwykle frapujące zagadki, jakimi są tajemnicza tożsamość przywódcy Syndykatu oraz dalsze losy Red Robina. Niestety wspomniane wątki w perspektywie ogółu fabuły są jedynie drobnymi incydentami. Przedstawiona przez Jamesa Tyniona IV historia sama w sobie nie jest już tak intrygująca. Zawiera ona zbyt wiele irytujących wad, do których należy zaliczyć przekombinowaną akcję, której kwintesencją są wszechobecne futurystyczne super gadżety oraz pretensjonalność widoczną w postaciach i prowadzonych przez nie dialogach. Scenarzysta próbował wydobyć z bohaterów nieco więcej głębi, nie do końca mu się to jednak udało. Zagrożenie z jakim styka się Batman oraz jego ekipa jest tak naprawdę fasadowe i mało przekonujące. Nie czuć specjalnie napięcia, które wyparte zostało przez fabularne pozerstwo oraz pęd za przesadną efektownością.

Ostateczna ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐⭐ (przeciętny)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz