wtorek, 10 października 2017

Green Arrow – Tom 1 – Śmierć i życie Olivera Queena

Uwaga!!!

FABUŁA

Scenariusz: Benjamin Percy

Jak do tej pory nie miałem jakoś specjalnie okazji zagłębić się w historię Green Arrowa. Po pierwsze w Polsce nie wydano dotychczas zbyt wielu komiksów z występami tego bohatera (chyba tylko dwutomowy cykl pt. "Kołczan"), a po drugie współczesny Robin Hood nie wydawał mi się postacią na tyle ciekawą, by sięgnąć po oryginalne publikacje z jego przygodami. Kiedy jednak na polski rynek z wielkim rozmachem wkracza "Odrodzenie", a wraz z nim seria komiksów o Zielonej Strzale, nie pozostałem bierny i postanowiłem sprawdzić, czy warto w ogóle zawracać sobie głowę losami okutanego w zielony kaptur łucznika. Jak wyszło? Niestety w kilku kluczowych aspektach nazbyt chujowo…

Największą porażką tego albumu są antagoniści, z którymi Green Arrow musi się zmierzyć. Gdyby tylko Benjamin Percy zechciał utrzymać jakikolwiek poziom wiarygodności fabuły i obsadził w tej roli złożoną ze zwykłych gangsterów mafię, to mogłoby być nawet całkiem przyjemnie. Ale nie! Na co komu prostota? Lepiej przekombinować i spektakularnie się przy tym wypierdolić na ryj. Cwany scenarzysta wymyślił sobie bowiem, że funkcję adwersarza pełnić będzie pewna zdrowo posrana sekta. "Dziewiąty krąg" (bo tak nazywa się owa sekta) szczyci się między innymi ekstrawaganckim rytuałem inicjacyjnym, polegającym na zafundowaniu rekrutowi oczyszczającej kąpieli w ługu. Jej aktywność sprowadza się natomiast do finansowania działalności przestępczej na całym świecie. Ot, tak po prostu. Jaki w tym cel? Jaka ideologia się za tym kryje? To już jest nie ważne! Goście są źli i robią złe rzeczy. Na chuj w ogóle drążyć temat?! Żeby było zabawniej, to sekta ta całkiem spokojnie garuje sobie na wyjebanym okręcie wojennym, którego dziwnym trafem nikt do tej pory nie spacyfikował. Ani rząd żadnego państwa, ani organizacje międzynarodowe, ani nawet jebana Liga Sprawiedliwości! Nikogo, kurwa, nie obchodzi, że po morzach i oceanach popierdala gigantyczny Mordor, będący bazą groźnej organizacji przestępczej.
"Inferno" - okręt wojenny będący siedzibą "Dziewiątego Kręgu" (rys. Juan Ferreyra)
No cóż, może nikt nie bierze na poważnie sekty, której członkowie wyglądają jak horda zombie (żaden z tych biednych skurwieli raczej już nigdy sobie nie porucha), a jeden z bossów nosi na ryju maskę w kształcie kawałka pizzy z pepperoni… Prawdopodobnie miało to wyglądać efektownie, tajemniczo i złowrogo, a wyszło ze wszech miar karykaturalnie.
Jeden z Bossów "Dziewiątego Kręgu" (rys. Otto Schmidt)
Zawarta w tym komiksie intryga jest dość oczywista, a następujące po sobie wydarzenia stosunkowo łatwe do przewidzenia. Mimo, że Percy próbuje trochę namieszać, m.in. przeciągając Emiko na ciemną stronę mocy, to od razu wiadomo, że to zwykła podpucha, a dziewczyna i tak finalnie zachowa się jak należy. Relacje między bohaterami kształtują się bardzo dynamiczne (Dinah szybko wskakuje Oliverowi do wyra) i są nienajgorzej przedstawione, chociaż dla początkującego odbiorcy prawdopodobnie nie wszystkie koligacje od razu będą jasne.

Motyw tracenia (a w następnej fazie odzyskiwania) fortun przez herosów-miliarderów to dyżurny temat komiksowych scenariuszy i nieraz był powielany. Podobne perypetie spotykały wielokrotnie chociażby Batmana, więc chyba na nikim nie robi to już większego wrażenia. Pomimo niedostatku oryginalności oraz braku zaskakujących zwrotów, trzeba przyznać, że komiks ten po brzegi wypełniony jest akcją i niemal przez cały czas coś się w nim dzieje. Nawet jeśli całość jest przewidywalna, a niektóre rozwiązania (np. rykoszetujące od ścian strzały) to robienie papki z mózgu czytelnika, to przynajmniej nie jest nudno. 

⭐⭐⭐⭐ (nijaki) 

ILUSTRACJE

Rysunki i kolory: Otto Schmidt, Juan Ferreyra

Intrygujące. To pierwsze słowo jakie przyszło mi na myśl, kiedy patrzyłem zarówno na prace Otto Schmidta jak i Juana Ferreyry. Obaj artyści sami nakładają kolory na swoje szkice, ale każdy prezentuje zupełnie odmienny styl. Rysunki Schmidta na pierwszy rzut oka wydają się być niedbałe, jakby były tworzone w pośpiechu, bez przywiązywania wagi do detali. Mają jednak w sobie to coś, ukrytą pod przykrywką pozornej niestaranności urzekającą naturalną lekkość. Prace Ferreyry natomiast sprawiają wrażenie bardziej misternych, odznaczają się dokładną, kunsztowną kreską oraz głęboką kolorystyką. 

Design postaci opracowany został całkiem solidnie. Co najważniejsze Szmaragdowy Łucznik nie przypomina już jednego z bohaterów filmu „Robin Hood: Faceci w rajtuzach”. Jego kostium prezentuje się naprawdę fajnie. Jest nowoczesny, ale nie przekombinowany. Sprawia wrażenie wygodnego i dobrze przystosowanego do zadań bojowych. Stylóweczka Black Canary również wygląda przynajmniej przyzwoicie, chociaż moim zdaniem krótkie spodenki i kabaretki bardziej pasują do nocnego klubu lub pod latarnię, niż do walki ze zbrodnią… No ale co tam, najwidoczniej to ten typ laski, która musi wyglądać seksownie nawet kiedy napierdala się z przestępcami. Najgorzej przedstawieni zostali szeregowi członkowie dziewiątego kręgu, którzy wyglądają jak zombie wersja Michaela Jacksona z teledysku "Thriller". Mają nawet bliźniaczo podobne czerwone katanki, do tej jaką M. J. nosił w swoim klipie. Brakuje tylko białych skarpetek...
Siepacze "Dziewiątego Kręgu" podpierdolili stylóweczkę z teledysku "Thriller" (rys. Juan Ferreyra)
Tak czy inaczej pod względem ilustracji komiks prezentuje się bardzo dobrze i ogląda się go z przyjemnością. Po za drobnymi szczegółami nie miałem się specjalnie do czego przyjebać, a byłem wręcz oczarowany.

⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (bardzo dobry) 

DODATKI

Wydawca: Egmont
Wydawca oryginalny: DC Comics
Tytuł oryginału: Green Arrow - Volume 1 - The Death and Life of Oliver Queen
Cykl: DC Odrodzenie
Seria: Green Arrow
Data wydania: 14 wrzesień 2017
Tłumacz: Marek Starosta
Format: 165 x 255 mm
Liczba stron: 144
Okładka: Miękka ze skrzydełkami
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328127678
Cena okładkowa: 39,99 zł

Nie ma się nad czym specjalnie rozwodzić. Ładny, estetycznie wydany komiks z kilkoma bonusami w postaci galerii okładek, szkiców koncepcyjnych autorstwa Otto Schmidta oraz tradycyjnego dla serii "Odrodzenie" krótkiego wstępu, wdrażającego czytelnika w zmiany w uniwersum DC wynikające z wprowadzenia nowej marki. Stary, dobry Egmont. Zastrzeżeń brak. Jestem zadowolony.

⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (dobry) 

PODSUMOWANIE


Pierwszy tom serii o Szmaragdowym Łuczniku to komiks, który na pierwszy rzut oka robi spore wrażenie, ponieważ dzięki świetnym ilustracjom oraz sporej dawce dynamicznej akcji bardzo dobrze się go ogląda. Niestety, kiedy przestaniemy tylko przypatrywać się obrazkom, a zaczniemy zagłębiać się w fabułę, to pozycja ta zaczyna sporo tracić na wartości. Szybko wychodzi na jaw, że historia nie jest zbyt oryginalna i brakuje jej naprawdę niespodziewanych zwrotów akcji. W zamian dostajemy pełną drobnych niedorzeczności sztampową opowiastkę z bandą karykaturalnych stworków w roli adwersarzy. Dupy nie urywa. Ot, przeciętny komiks jakich obecnie wiele na rynku.

Ostateczna ocena Bastarda:
⭐⭐⭐⭐⭐ (przeciętny)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz