niedziela, 8 października 2017

Batman – Tom 1 – Jestem Gotham

Uwaga!!!

FABUŁA

Scenariusz: Tom King, Scott Snyder

Uwaga! Na polski rynek wkroczyło "Odrodzenie", czyli kolejny już restart serii komiksów spod znaku DC Comics. Nowa marka, a co za tym idzie nowe otwarcie daje szansę na wdrożenie świeżej koncepcji oraz podniesienie jakości w stosunku do poprzedniej odsłony. Pełen nadziei wziąłem więc na tapet pierwszy tom przygód najbardziej popularnego i potencjalnie najfajniejszego bohatera całego uniwersum – Batmana. I co? I od razu dostałem plaskacza prosto na ryj! Szybko przekonałem się, że komiks ten pod względem fabularnym jest zwyczajnie słabiutki. W poniższym tekście postaram się wskazać czemu tak sądzę i dlaczego oskarżam głównego scenarzystę tego albumu, niejakiego Toma Kinga, o nieznośnie kabotyństwo.

"Jestem Gotham" zawiera w sobie kilka irytujących, ale niestety często spotykanych w komiksach superbohaterskich wad, do których w pierwszej kolejności należy zaliczyć zupełnie niepotrzebne tandetne efekciarstwo. Już od pierwszych stron widać, że Tom King zwyczajnie wali w chuja i próbuje zdobyć czytelnika tanimi, szpanerskimi trikami. Weźmy pierwszy z brzegu przykład, czyli scenę ze zwisającym z dachu wieżowca i podciągającym się na jednym ręku Bruce'em Wayne'em. O kurwinka! Cóż to za marny chwyt, rodem z filmów akcji klasy "B". Może jakieś małolaty jarają się takim bohaterem – zajebistym kozakiem, co kpi sobie z niebezpieczeństwa i napierdala pompki na rzęsach. Zrezygnowany pokręciłem tylko głową z zażenowaniem...
Bruce Wayne nie jest byle jaką pizdeczką, jak już trenuje to w ekstremalnych warunkach (rys. Mikel Janín)
Co gorsza podobnych kwiatków jest więcej. Zaledwie kilka stron dalej można zaobserwować konwersację Bruce'a z jego nowym protegowanym Duke'em Thomasem, podczas której obaj radośnie napierdalają z kopa w Bogu ducha winne drzewo. To ma być, kurwa, jakiś trening? Przygotowują się do inwazji jebanych Entów (jakby ktoś nie wiedział, to takie gadające drzewa z "Władcy pierścieni") na Gotham? Chwilę później następuje mega przegięta akcja ratunkowa samolotu pasażerskiego, która swoją kiczowatością rozłożyła mnie na łopatki. Gacek stojący na dachu pędzącego ku katastrofie Boeinga i sterujący nim za pomocą lejców (?!) oraz podczepionych pod skrzydła dwóch silniczków to już, kurwa, gruba przesada, nawet jak na standardy komiksów superhero. Przeczytałem ledwie ćwierć komiksu, a już byłem wkurwiony porażającym debilizmem niektórych rozwiązań fabularnych.
Batman na dachu lecącego samolotu (rys. David Finch)
Sama główna historia, czyli motyw dwójki nowych bohaterów – Gothama i Gotham Girl – jest niezbyt oryginalna. Obie te postacie są niczym wydmuszki, płytkie i mało wiarygodne, a ich geneza została przedstawiona w sposób maksymalnie skrótowy. Z niezadowoleniem przyjąłem też fakt, że klasyczni wrogowie Batmana traktowani są po macoszemu. Spełniają oni niewdzięczne role zapchajdziury, pojawiają się kompletnie z dupy, dostają szybki wpierdol i znikają ze sceny tak szybko jak się na niej zjawili. 

Wszystkie postacie w tym komiksie są bardzo słabo nakreślone, nawet sam Mroczny Rycerz z tą swoją karykaturalnie przesadną skrupulatnością jawi się jako mega irytujący chujek. I te jego bajeranckie cuda techniki! Kurwa, już nie wiadomo czy to dalej Batman, czy już bardziej pierdolony Inspektor Gadget. Kiedy zobaczyłem kadry z rozszczepiającym się na pół autem osobowym i wyjeżdżającym z jego wnętrza [sic!] Gackiem na motorze, postanowiłem ostentacyjnie wyjść... 
Gacek wyjeżdża na motorze z wnętrza samochodu (rys. David Finch)
Niestety niewiele jest pozytywnych rzeczy, które można powiedzieć o fabule tego komiksu. Najważniejszy motyw, czyli próba zobrazowania niedoświadczonych i nie radzących sobie z wielką mocą i spoczywającą na nich odpowiedzialnością nowych herosów, przedstawiona została pobieżnie i niezbyt rzetelnie. Może jedynie finał wraz z epilogiem, które w zamyśle miały być wzruszającymi i najbardziej dramatycznymi elementami tej historii jakoś się nadają? Po przemyśleniu tematu stwierdziłem jednak, że ni chuja się nie wzruszyłem, więc w sumie nie ma o czym gadać. King może nawet i miał jakiś tam pomysł na fabułę, jednak jego wykonanie okazało się banalne i kiczowate. Co prawda gdzieś tam w tle pojawia się zarys grubszej intrygi, ale podejrzewam do czego cała historia zmierza i nie spodziewam się po niej niczego dobrego.


⭐⭐⭐ (słaby) 

ILUSTRACJE

Rysunki: David Finch, Mikel Janín, Ivan Reis
Tusz: Matt Banning, Danny Miki, Sandra Hope, Scott Hanna, Joe Prado, Oclair Albert
Kolory: Jordie Bellaire, June Chung, Marcelo Maiolo

Bez bicia przyznaje się, że nie jestem fanem stylu Davida Fincha, głównego rysownika tego albumu. Co prawda w tym konkretnym przypadku Kanadyjczyk nie irytuje tak bardzo jak w większości swoich poprzednich prac, ale to nadal jest co najwyżej średni poziom. Gruba kreska oraz nie do końca dobre operowanie cieniem, polegające na zbytniej intensyfikacji plam czerni w niektórych obszarach, nie pozwalają na zachwycanie się kunsztem rysownika. Nie pomaga też jednostajna, ciemna kolorystyka, która wcale nie wprowadza mrocznego klimatu, a raczej potęguje monotonię finchowych ilustracji.

Zdecydowanie lepiej prezentują się dwaj pozostali rysownicy zaangażowani do stworzenia tego albumu – Ivan Reis to uznana już marka i bardzo solidny grafik, natomiast Mikel Janín to jedno z moich ostatnich odkryć. Gość jest znakomity! Szkoda jedynie, że ci dwaj panowie odpowiadają wyłącznie za prolog i epilog tego komiksu, gdyby jeden z nich przejął pałeczkę pierwszeństwa od Fincha, to przynajmniej pod względem graficznym byłoby się czym fascynować.

⭐⭐⭐⭐⭐ (przeciętny) 

DODATKI

Wydawca: Egmont
Wydawca oryginalny: DC Comics
Tytuł oryginału: Batman - Volume 1 - I am Gotham
Cykl: DC Odrodzenie
Seria: Batman
Data wydania: 14 wrzesień 2017
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Format: 165 x 255 mm
Liczba stron: 156
Okładka: Miękka ze skrzydełkami
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328127685
Cena okładkowa: 39,99 zł

Egmont zdecydowanie umie w komiksy. Wydawane przez nich albumy zawsze wyglądają dobrze. Obdarzone ładną szatą graficzną, drukowane na dobrym jakościowo papierze, nieźle zredagowane i ogólnie bardzo estetyczne. Jeśli chodzi o kwestie wydawnicze to nie ma się do czego przyczepić i pod tym względem egmontowskie komiksy powinny być przykładem dla wszystkich innych oficyn.

Jeśli jednak wziąć pod uwagę same dodatki, to jest już niestety zaledwie przeciętnie. Otrzymujemy wyłącznie galerię okładek, notki o autorach na wewnętrznej stronie okładki oraz krótkie wprowadzenie do zmian jakie nastąpiły w światku Batmana w związku z wprowadzeniem marki "Odrodzenie". Napisany przez tłumacza tekst jest jednak bardzo oszczędny i porusza tylko kilka najbardziej istotnych kwestii. Rozumiem, że nie do każdego komiksu da się dołączyć mnóstwa dodatków i nie zamierzam z tego powodu narzekać, ale jako fan zawsze chętnie przygarnąłbym kolejne bonusiki, takie jak np. szkice koncepcyjne, komentarze autorów, dodatkowe teksty, etc.

⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (dobry) 

PODSUMOWANIE

"Jestem Gotham" to komiks miałki fabularnie i raczej średni pod względem graficznym. Trudno zachwycać się historią, która nie wywołuje żadnych emocji, a do tego wielokrotnie potrafi wkurwić drobnymi głupotami scenariusza oraz tandetnym efekciarstwem. Ilustracje również nie są elementem, który jakoś specjalnie przyciągnie oko czytelnika (przynajmniej te rysowane przez Fincha). Bardzo żałuje, ale komiks ten nie daje po prostu zbyt wielu argumentów, by wypowiadać się na jego temat w bardziej przychylny sposób. Nie polecam!

Ostateczna ocena Bastarda:  
⭐⭐⭐ (słaby)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz