środa, 7 lutego 2018

Superman - Tom 2 - Pierwsze próby Superboya

Uwaga!!!

FABUŁA

Scenariusz: Peter J. Tomasi, Patrick Gleason

"Pierwsze próby Superboya" rozpoczynają się od całkiem sympatycznej i zupełnie niezobowiązującej historyjki o tym jak rodzina Kentów/Smithów na dobre zadomawia się w nowym otoczeniu. Superman dzięki swoim działaniom szybko zyskuje szacunek i sympatię członków Ligi Sprawiedliwości, młody Jon znajduje towarzystwo w swoim wieku, a Lois dba o to, by choć czasem mogli pobyć normalną rodziną. Jak się ostatecznie okazało, ten króciutki wstęp był najlepszym elementem z całego komiksu… No, ale po kolei.

Drugi epizod zaczyna się od tego, że Clark, Jon i Krypto przypadkowo (podczas zabawy jakimś kryptonijskim gadżetem) zostają przeniesieni do innego wymiaru lub czasu, gdzie trafiają na tajemniczą wyspę pełną niebezpieczeństw. Tam zmuszeni są stawić czoła całej zgrai dinozaurów oraz wielgachnemu białemu King-Kongowi ze sztucznym okiem, który jest chyba jakimś nieformalnym władcą tej wyspy. Taaaaaa...
Jak ja, kurwa, nie znoszę takich farmazonów, jak potyczki z ogromnymi zwierzęcymi potworami. Uznaję je za dowód absolutnej bezradności scenarzystów, którzy z braku lepszych pomysłów ratują się takimi właśnie chujowaciznami. W tym konkretnym przypadku nie będzie jednak przesadnego rzucania mięsem, ponieważ historyjka ta posiada drugie dno. Nawiązuje ona do znakomitego klasyka jakim jest komiks pt. "Nowa granica", będąc jednocześnie swego rodzaju hołdem dla jego twórcy, nieodżałowanego Darwyna Cooke'a. Dzięki tym odniesieniom, ten całkiem marny epizodzik zyskuje nieco uroku i jeszcze jako-tako się broni. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla czytelników, którzy nie znają "Nowej granicy", ta część komiksu może być nieco konfundująca i zwyczajnie nie mieć większego sensu.

Im dalej w las, tym niestety co raz gorzej… Kolejny epizod to już jest absolutna porażka. Na pierwszy plan ponownie wypchnięty zostaje Jon, który w końcu poznaje najbardziej wkurwiającą postać z całego uniwersum DC, czyli Damiana Wayne'a alias Robin. Chłopaki od samego początku niezbyt się lubią (nic dziwnego, przecież Robin to kawał chuja), więc jak to rozwydrzone bachory mają w zwyczaju głównie się kłócą i napierdalają.
Jon i Damian chyba niezbyt się lubią (rys. Patrick Gleason)
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu ich ojcowie uważają, że dzieciaki powinny nauczyć się ze sobą współpracować. Gacek i Supek organizują więc swoim synom ekspresowy obóz dla młodych superherosów, podczas którego wystawiają ich na "kontrolowane niebezpieczeństwo" i oceniają zdolność do kooperacji.
W tych durnych testach udział biorą: jakaś małolata w kombinezonie o ksywce… Nikt (kto to do kurwy nędzy w ogóle jest?), znany z pierwszego tomu "Nastoletnich Tytanów" ogromny nietoperzo-wilkołak Goliath, a nawet jakiś genetycznie zmodyfikowany stworek z dupy, posiadający moce kilku największych wrogów Batmana.
Pan Plastuś - jeden z testów jakie dla swoich synów przygotowali Superman i Batman (rys. Patrick Gleason)
Reasumując jest to pretensjonalna, infantylna i nudna jak flaki z olejem historyjka o tym jak dwójka poprzebieranych w obcisłe kostiumy dorosłych kolesi próbuje wychować synów na swoje podobieństwo. Jeśli im się to powiedzie, to jeden będzie rozlazłą pizdeczką a drugi jebniętym psychopatą.

Ostatni epizod jest natomiast kompletnie absurdalny. Opowiada o potworze Frankensteina, który jest łowcą nagród ścigającym kosmicznych łotrów. Te oto zielone monstrum trafia do Hrabstwa Hamilton w ślad za jakąś paskudną poczwarą, która ukrywa się w ciele redaktorki miejscowej gazety. Przypadkowo w starcie Franka z kosmiczną zbrodniarką wojenną wplątana zostaje Lois, a w konsekwencji czego również i Superman. Żeby było zabawniej w całym tym pierdolniku zjawia się również… narzeczona Frankensteina. 
Narzeczona Frankensteina (rys. Doug Mahnke)
Tak sobie myślę, że Uniwersum DC ma w swoim arsenale setki (jeśli nie tysiące) różnorodnych postaci, a i tak na chama czerpie z zasobów szeroko pojętej popkultury. Do pełnej satysfakcji w tym komiksie brakuje już tylko Draculi, Dartha Vadera i Misia Kolargola. No cóż, przedstawiona historia jest tyleż pełna akcji, co całkowicie głupiutka. Zawarte w niej mordobicia przeważnie nie mają sensu, a wątek trudnej miłości potwora o tępym spojrzeniu z czteroręką zieloną laską jest boleśnie sztampowy.

Wygląda na to, że w serii "Superman" jej główny bohater schodzi na drugi plan, a fabuła skupia się bardziej na wątkach rodzinnych, szczególnie tych z udziałem jego syna Jona. Pomysł ten sam w sobie jest nawet niezły, niestety kuleje jego realizacja, która opiera się na chybionych rozwiązaniach fabularnych. Absurdalność oraz infantylizacja części motywów sprawiają, że "Pierwsze próby Superboya" nie są komiksem, który przyciągnie uwagę czytelników.

Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐ (słaby) 

ILUSTRACJE

Rysunki: Jorge Jiménez, Doug Mahnke, Patrick Gleason
Tusz: Jorge Jiménez, Jaime Mendoza, Trevor Scott, Mick Gray, Mark Morales, Christian Alamy, Keith Champagne, Norm Rapmund
Kolory: Alejandro Sanchez, Wil Quintana, John Kalisz

Za oprawę graficzną "Pierwszych prób Superboya" odpowiedzialnych jest trójka tych samych rysowników co w poprzednim tomie. Jorge Jiménez znowu ma najmniejszy udział w całym przedsięwzięciu. Gość rysuje tylko pierwszy epizod, a szkoda, bo jest naprawdę dobry. Fajnie by było, gdyby w następnych częściach dostał więcej pola do popisu i zaczął wypierać najsłabszego z całej trójki Gleasona. Wspomniany Gleason jest autorem najgorszej fabularnie części tego komiksu, czyli epizodu z Batmanem i Robinem. Nadal nie żywię ciepłych uczuć w stosunku do jego lekko mangowych prac, ale trzeba przyznać, że chyba się już do nich przyzwyczaiłem, bo tym razem już tak mocno mnie w oczy nie kolą. Doug Mahnke to klasowy zawodnik i jak zawsze daje radę. Dzięki temu, że narysował najwięcej kadrów w tym komiksie, a dodatkowo jego ilustracje zdobią barwy najlepszego z kolorystów (Wil Quintana), ostateczna ocena za oprawę graficzną tego albumu jest o punkt wyższa niż w poprzedniej odsłonie.

Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (dobry) 

DODATKI

Wydawca: Egmont
Wydawca oryginalny: DC Comics
Tytuł oryginału: Superman - Volume 2 - Trials of the Super Son
Cykl: DC Odrodzenie
Seria: Superman
Data wydania: 19 styczeń 2018
Tłumacz: Jakub Syty
Format: 165 x 255 mm
Liczba stron: 156
Okładka: Miękka ze skrzydełkami
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328126381
Cena okładkowa: 39,99 zł

Standardowe egmontowskie wydanie "Odrodzenia". Po prostu dobre. W bonusach galeria okładek. 

Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (dobry) 

PODSUMOWANIE

Największym problemem tego komiksu jest fakt, że składa się on z kilku raczej słabiutkich krótkich historyjek, które opowiadają praktycznie o niczym. Mimo, że dzieje się całkiem sporo, to fabuła nie posuwa się do przodu ani na krok, ponieważ poszczególne epizody nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Panuje spory chaos, a scenarzyści miotają się pomiędzy wątkami wyspy pełnej dinozaurów oraz starcia protagonisty z potworem Frankensteina. Gdy dodamy do tego infantylne pierdololo jakim jest wykreowany przez Batmana i Supermana obóz dla ich synów - młodocianych superherosów, to wyłania nam się obraz nudnej produkcji dla gimnazjalistów. Inna sprawa, że tak naprawdę przez większość czasu Superman jest w tym komiksie postacią drugoplanową, oddając palmę pierwszeństwa swemu synowi. Fakt ten jest wielce rozczarowujący, bo chyba nie o to w tej serii powinno chodzić. Najlepszym elementem tego albumu jest jego oprawa graficzna, a największa w tym zasługa Douga Mahnke'ego (rysunek) oraz Wila Quintany (kolory).


Ostateczna ocena Bastarda: ⭐⭐⭐ (słaby)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz