Uwaga!!!
FABUŁA
Scenariusz: Scott Snyder
Tworząc scenariusz do tego komiksu Scott Snyder na bank myślał sobie, jakim to świetnym pomysłem będzie stworzyć opowieść drogi, w której to eskortujący jakiegoś ważnego kryminalistę Batman, co rusz będzie musiał stawiać czoła łotrom pragnącym uwolnić więźnia. Ogólny zarys fabuły ułożył się więc sam, a jego wyjściowa koncepcja zakładała sporą ilość szybkiej akcji oraz pojawienie się całej plejady batmanowych antagonistów. Proste jak budowa cepa. Niestety niezbyt oryginalne. Mimo to pomysł ten mógłby nawet wypalić, gdyby nie to, że Snyder koncertowo wyjebał się na niuansach. Mam wrażenie, że szczegóły tej historii zostały po prostu dosztukowane. Na szybko i byle jak.
Zacznijmy od tego, że owym eskortowanym więźniem jest Two-Face i to akurat jest ok. Koleś należy do grupy klasycznych adwersarzy Batmana, a wcześniej jako prokurator okręgowy był sprzymierzeńcem Gacka, więc ich relacje nie ograniczają się jedynie do bycia wrogami. Niestety Snyder postanowił pójść jeszcze dalej i zaczął nieco przeginać. Wymyślił sobie bowiem, że Bruce’a Wayne’a i Harvey’a Denta łączy dodatkowo wspólna przeszłość. Otóż jako dzieci obaj trafili do tego samego ośrodka wychowawczego, gdzie stali się najlepszymi przyjaciółmi, dzielącymi traumatyczne przeżycia oraz pewną mroczną obietnicę. Dzięki kilku retrospekcjom z dawnych czasów wspólna wyprawa zaczyna nabierać znamion osobistych rozrachunków, szczególnie, że jak się okazuje Two-Face zna tajną tożsamość Gacka [sic!]… Ewidentnie zadaniem tego wątku było wprowadzenie pewnego elementu dramatycznego do opowiadanej historii, niestety Snyder poszedł po linii najmniejszego oporu i mocno go strywializował.
Two-Face (rys. John Romita jr.) |
No dobra, samo przewożenie Two-Face’a byłoby nudne, gdyby nie postawić przed Batmanem pewnych trudności, prawda? No więc do akcji włącza się cała banda najemników, próbująca odbić więźnia z rąk Gacka. Dlaczego? Raz, że w grę wchodzi spora kasa, a dwa, jak się okazuje Two-Face jest w posiadaniu haków na wszystkich mieszkańców Gotham oraz okolic i teraz grozi ich ujawnieniem, jeśli Batman dowiezie go w wyznaczone miejsce. Tak więc na drodze bohatera stają co chwila nowi wrogowie (zarówno cywile jak i najemnicy), próbujący wyrwać eskortowanego zbira z jego rąk. Wszyscy ci goście wyskakują jak króliki z kapelusza, by potem równie szybko zniknąć. Ich występy wyglądają mniej więcej tak:
Głównym bad-assem tego komiksu okazuje się wynajęty przez Pingwina i jego bandę jakiś radziecki sterydziarz o ksywie Bestia. Chuj wie kim ten kacap jest, Bastard pierwszy raz go widzi na oczy. W każdym razie koleś jest na maxa przerysowany i tandetny jak reklamy z Goździkową.
Bestia - główny łotr występujący w "Moim największym wrogu" (rys. John Romita jr.) |
Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐ (słaby)
ILUSTRACJE
Rysunki: John Romita jr., Declan Shalvey
Tusz: Danny Miki, Tom Palmer, Sandra, Hope, Richard Friend, Declan Shalvey
Kolory: Dean White, Jordie Bellaire
Bastard bardzo lubi charakterystyczną kreskę Johna Romity jr., niemniej czytając "Mojego największego wroga" doszedł do wniosku, że ta nie do końca pasuje do komiksów o Mrocznym Rycerzu. To zupełnie nie ten klimat i nie ta estetyka. Oczywiście prace JR jr są nadal bardzo przyjemne dla oka, ale nie da się ukryć, że brakuje w nich tej mrocznej atmosfery, która powinna nieodłącznie towarzyszyć Batmanowi. Świetnie prezentuje się kolorystyka tego albumu, pełna żywych i intensywnych barw wygląda obłędnie, ale również ona nie do końca wpisuje się w "nietoperzy" klimat. Zarzuty nie są poważne, dotyczą raczej niuansów, ale w przypadku komiksów z udziałem akurat tego bohatera dość istotnych. Odpowiedzialny za dodatkowy epizod Declan Shalvey jest bardzo solidny, ale również i on nie jest wymarzonym rysownikiem dla tej serii z podobnych powodów co Romita jr. Trzeba jednak przyznać, że ciekawie przedstawiona została jego wersja Zsasza, u którego blizny nie wyglądają tak symetrycznie i regularnie jak to jest standardowo prezentowane. Dzięki temu prostemu zabiegowi ten przerażający przecież łotr prezentuje się zdecydowanie bardziej wiarygodnie.
Nowy wygląd Zsasza - blizny już nie są tak regularne (rys. Declan Shalvey) |
Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (bardzo dobry)
DODATKI
Wydawca: Egmont
Wydawca oryginalny: DC Comics
Tytuł oryginału: All-Star Batman - Volume 1 - My Own Worst Enemy
Cykl: DC Odrodzenie
Seria: All-Star Batman
Data wydania: 4 listopad 2017
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Format: 165 x 255 mm
Liczba stron: 168
Okładka: Miękka ze skrzydełkami
Papier: Kredowy
Druk: Kolor
ISBN-13: 9788328127760
Cena okładkowa: 39,99 zł
W bonusach znajdziemy galerię okładek oraz krótki wstęp "Pomiędzy kadrami". Komiks jest estetycznie wydany i prezentuje się bardzo solidnie.
Ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐ (dobry)
PODSUMOWANIE
Fabuła tego komiksu to sprowadzona niemal wyłącznie do odmóżdżającej napierdalanki komiksowa powieść drogi, która opiera się na gościnnych występach tylu łotrów, ilu tylko dało się wcisnąć na łamy tych stu kilkudziesięciu stron. Sztuczny tłok pogłębia chaos tej historii kompletnie jej nie służąc, szczególnie, że najważniejszy ze zbirów okazuje się marnym tandeciarzem o niejasnej proweniencji. Intryga sprawia wrażenie skonstruowanej na szybko i bez głębszej refleksji nad jej naturą, tylko po to by jako-tako wpasowała się w wyjściową koncepcję, która zresztą wcale nie jest oryginalna. Warstwa graficzna wygląda bardzo dobrze, a szczególnie imponującym jej elementem jest niezwykle bogata kolorystyka. Rysunki Johna Romity jr. prezentują się jak zawsze solidnie, chociaż będę się upierał, że jego styl niekoniecznie pasuje do komiksów o Mrocznym Rycerzu. Start serii "All-Star Batman" wypadł nijako, ponieważ przedstawiona historia posiada zbyt wiele dziur fabularnych, które scenarzysta próbował załatać za pomocą prostych schematów. Snyder zagubił gdzieś swoją kreatywność, postawił na zgrane klisze, przez co jego pomysłom zwyczajnie zabrakło świeżości.
Ostateczna ocena Bastarda: ⭐⭐⭐⭐ (nijaki)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz